BLOG O MARKETINGU I SPRZEDAŻY

Marketing – nauka o rynku

Marketing to dziedzina ekonomii czy osobna dyscyplina naukowa?

Zacznijmy od pojęcia “nauk ekonomicznych”. Zgodnie z uchwałą z dnia 23 kwietnia 2010 roku zmieniającą zapisy uchwały z dnia 23 czerwca 2003 roku, dyscyplinami naukowymi nauk ekonomicznych są: ekonomia, finanse, nauki o zarządzaniu i towaroznawstwo. Ekonomia dzieli się na mikro- i makroekonomię, które zajmują się sferą finansów jednostek (jak i dlaczego ktoś coś kupuje) oraz społeczeństwa (bezrobocie, inflacja itd.). Towaroznawcą jest ktoś kto umie ocenić jakość danego towaru czy samej produkcji. Nauki o zarządzaniu są za to dyscypliną nie tylko nauk ekonomicznych, ale i humanistycznych, ponieważ samo zarządzanie łączy w sobie elementy obu. Finanse to po prostu nauka o pieniądzu. Problem pojawia się jednak gdy dodajemy do tego wszystkiego rachunkowość, bankowość, marketing i inne tematy, które nie mogą zostać w żaden sposób sklasyfikowane. I w ten oto sposób pojawiają się kierunki studiów nazwane “finanse, rachunkowość i podatki”, czyli stawianie nadrzędnej dyscypliny nauki na równi wobec podrzędnej jej dziedziny. Skoro rachunkowość to dziedzina finansów, które są dyscypliną nauk ekonomicznych to dlaczego nie mogę studiować w Uniwersytecie Ekonomicznym na Wydziale Finansów kierunku “rachunkowość” ze specjalizacją “podatki”? Kłopot ten będzie pojawiał się cały czas dopóki nie zostanie to wszystko na nowo sklasyfikowane.

Tak powstał mój własny podział, w którym to marketing staje się rynkowością, czyli nauką o rynku. Jak się komuś nazwa nie podoba to wyjaśniam: “market” z angielskiego to “rynek”, a w polskim słowniku istnieje stwierdzenie, że rynkowość to cecha współczesnej gospodarki i kształtowanie się procesów gospodarczych w wyniku swobodnej gry rynkowej, czyli jak z bicza strzelił. Rynkowość więc zajmuje należne sobie miejsce obok ekonomii oraz towaroznawstwa. Aby jednak mieć pewność, że Szpajcher sobie tego ot tak nie wymyślił, przeanalizujmy tą ekonomię.

A, no i zabieram naukom ekonomicznym zarządzanie, bo to nie jest dyscyplina nauk ekonomicznych, tylko humanistycznych. Obecnie zarządzanie jest rozumiane dwojako, bo można przecież zarządzać finansami, można zarządzać zasobami ludzkimi itd. No to właśnie, po co studiować osobno zarządzanie? Zarządzanie powinno być dostępne jako droga rozwoju dla KAŻDEGO kierunku, aby móc wejść w ten dziki las jakim jest zajmowaniem się przedsiębiorstwem czy danym działem w firmie. Zarządzanie jest bardzo ogólnym kierunkiem i powinno ono uczyć głównie zachowań wobec ludzi jakich ma się pod swoją opieką oraz odpowiedniego wyciągania wniosków, budowania i motywowania zespołów, analizowania danych pochodzących z wielu dziedzin i płaszczyzn oraz wielu innych, które są potrzebne, aby stać się liderem z krwi i kości. Taki lider miałby zajęcia z zakresu technik wywierania wpływu, sposobów pracy z ludźmi oraz przekazywania wiedzy swoim podwładnym.

I tak, gdy ktoś skończy jakiś konkretny kierunek studiów, np. “bankowość”, to potem może pójść na zarządzanie i dzięki temu będzie znał podstawy bankowości, ekonomii, prawa związanego z tą tematyką, ale na drugim stopniu nie będzie pogłębiał tej wiedzy, tylko będzie uczył się jak zostać liderem i wykorzystywać pozyskaną wcześniej wiedzę do efektywnego zarządzania. Będzie wiedział, że nie może liczyć na spokojnie stanowisko starszego senior lidera w korpo, ale będzie też wiedział, że nie zostanie od razu szefem wielkiego banku, bo to wymaga lat pracy, lecz będzie materiałem na szefa – zostanie najpierw liderem zmiany, kierownikiem zespołu, menedżerem, potem będzie piął się coraz wyżej i wyżej. Taki ktoś będzie też nauczony prowadzenia własnego oddziału, punktu czy po prostu swojej firmy. To dla takich, co nie potrafią pracować pod kimś i chcą dążyć do bycia tym kimś. Ale dobra, wracamy do ekonomii.

Ekonomia – o czym to nauka?

Cytując Encyklopedię Zarządzania, “z uwagi na złożoność i wielowymiarowość tej nauki oraz ciągłą ewolucję, istnieje wiele jej definicji” i tutaj zrobimy moment na przemyślenia. Jak to “wiele definicji”?! Nauka, której nie da się zdefiniować? Ktoś powie “i to jest piękne!”, a ja odpowiem, że nie, bo nawet nauki humanistyczne są jasne do określenia. Ekonomia też mogłaby być bardzo jasna do określenia, ale sami sobie to utrudniamy ładując do niej rzeczy, które są zbędne. Przytoczę kilka definicji, również z EZ:

  1. “Ekonomia jest to badanie działań człowieka, dotyczących produkcji oraz wymiany między ludźmi.”
  2. “Ekonomia analizuje zmiany w całości gospodarki – tendencje cen, produkcji, bezrobocia. Z chwilą gdy te zjawiska zostaną zrozumiane, pomaga w kształtowaniu polityki, za pomocą której rządy mogą wywierać wpływ na całokształt gospodarki.”
  3. “Ekonomia to nauka o tym, w jaki sposób istoty ludzkie organizują działania w sferze produkcji i konsumpcji.”

Teraz uwaga, wszystkie pochodzą z tego samego źródła: P. Samuelson, W. Nordhaus 1998, s. 25. Najczęściej w sieci znajdziesz tą pierwszą jako takie uniwersalne wyjaśnienie ekonomii. I moje pytanie – skoro ekonomia jest o sposobach zachowania istot ludzkich organizujących działania w sferze produkcji i konsumpcji, to czym jest marketing, skoro ten traktuje o zachowaniach rynku, a rynek to nic innego jak produkcja i konsumpcja? Skoro ekonomia analizuje zmiany w całości gospodarki, to dlaczego nie jest nauką ścisłą? Ach, no tak, bo ekonomia to badanie działań człowieka dotyczących produkcji i wymiany między ludźmi. Czyli co? Ekonomista tak sobie siedzi i myśli “inflacja poszła w górę, zastanówmy się co robi wtedy człowiek”. Mamy przepiękną historię całego świata, a pojęcie ekonomii istnieje już od starożytności. Naprawdę było tak mało czasu, aby zbudować jasne zasady wskaźników ekonomicznych i przestań babrać się w zachowaniach ludzkich, tylko nauczyć się przewidywać zachowania ludzkie w związku z tymi wskaźnikami? A samymi zachowaniami i jak nimi sterować, niech zajmie się ta nauka, która powinna, czyli rynkowość, ponieważ to ona traktuje o rynku, a rynek to – jak wspomniałem – produkcja i konsumpcja oraz wszystko co wokół niej. No to co to ta ekonomia w końcu?

Starożytni Grecy ekonomią nazywali zasady jak najlepszego funkcjonowania gospodarstwa domowego. Co nam to przeszkadzało, aby rozwinąć tą definicję? Czemu my ją tak bardzo zmieniliśmy? Ano dlatego, że nikt nigdy nie chciał wpaść na to, że zachowania rynku to inna nauka niż ta zajmująca się właśnie ekonomią. Skoro mówimy o zasadach efektywnego funkcjonowania gospodarstwa, to mówimy o miejscu, w którym mieszkają sobie bliskie osoby i mają ciepło, mają co jeść, mają gdzie spać i mają możliwość skorzystania z rozrywki, toalety itd. Takie osoby muszą więc posiadać budżet, a zapewnić te wszystkie dobra może tylko efektywne zarządzanie budżetem. Aby posiadać taki budżet, należy go pozyskiwać. Teraz zastanówmy się jak ubrać to w naukę. Nauka to dążenie do wiedzy, czyli nauka o ekonomii to dążenie do wiedzy o tym jak być gospodarnym – pozyskiwać budżet i nim zarządzać. Czy to jest więc nauka o tym jak działa produkcja i konsupcja? Czy wiedza na ten temat pomoże mi w zarządzaniu moim gospodarstwem domowym? Czy analiza zachowań ludzi na rynku ogólnym, da mi wyniki mówiące jasno o tym jak być gospodarnym? W jakimś stopniu pewnie tak, ale aby zacząć od podstaw, czyli być gospodarnym zgodnie z zasadami ekonomii, powinienem nauczyć się zarządzać pieniędzmi. Zrozumieć pieniądze i obrót nimi. Zrozumieć jak działa kasa. Bo gdyby mój syn nie nauczył się, że do pracy chodzi się zarabiać pieniądze, a za jedzenie i picie trzeba płacić, nigdy nie mógłby nauczyć się być gospodarnym. I ok, to są podstawy podstaw, ale przecież matematyka to też nauka i ma swoje podstawy jakich uczymy się w szkołach, ale ostatecznie jednak na studiach korzysta się z podstaw matematyki, ale w innym wymiarze, daje się temu wszystkiemu nowe znaczenie – nie uczy się już wzorów na pamięć, ale wyprowadza się te wzory, aby rozumieć otaczający nas świat. Tego samego ja oczekuję od ekonomii – rozważania na temat podstaw wydawania pieniędzy, rozumienia tego zjawiska, analizowania poprawności funkcjonowania, tworzenia wskaźników ekonomicznych, analizowania istnienia pieniądza w małych, dużych i wielkich gospodarkach. Bo gospodarność może być określeniem dotyczących moich działań w moim gospodarstwie domowym, ale mamy też właśnie gospodarkę, czyli całe grupy gospodarstw, w których musimy dojść do gospodarności, a w tym pomagać ma nam zrozumienie tego jak wygląda działanie pieniędzy na tych szczeblach. W domu, w gminie, w powiecie, w województwie, w kraju, we wspólnocie międzynarodowej.

Sam spójrz na moją propozycję – mamy NAUKI EKONOMICZNE, a wśród nich: Ekonomię, Towaroznawstwo i Rynkowość. Czyż nie brzmi to pięknie i po ludzku? IDŹMY W TO!

Podział nauk ekonomicznych wg nieobliczalnego Szpajchera:

Nauki ekonomiczne:

1. EKONOMIA, czyli nauka o pieniądzach
 a) mikroekonomia – funkcjonowanie pieniędzy na małą skalę, skupienie się na jednostce
 b) makroekonomia – funkcjonowanie pieniędzy na dużą skalę, tematyka gospodarek rynkowych
 c) rachunkowość – księgowość, kalkulacja, sprawozdawczość itd.
 d) bankowość – działanie banków i ich otoczenie

2. RYNKOWOŚĆ, czyli nauka o rynkach
 a) rynek zbytu
   – sprzedaż i obsługa klienta
   – utrzymanie klienta
 b) rynek pracy
   – zarządzanie zasobami ludzkimi
   – rekrutacja i komunikacja wewnątrz przedsiębiorstwa
 c) komunikacja z rynkiem
   – relacje publiczne i rzecznictwo
   – reklama i promocja
   – kreacja i wizerunek

3. TOWAROZNAWSTWO, czyli nauka o towarach
 a) nie będę się mądrzył

A gdzie takie rzeczy jak neuromarketing?!

Na drugim stopniu. Studiowanie na pierwszym stopniu to pozyskiwanie wiedzy podstawowej dla danego zagadnienia i dopiero po poznaniu tych podstaw, można iść jeszcze dalej. Gdy na przykład skończę studia ekonomiczne na wydziale Rynkowości, na kierunku Komunikacja z rynkiem i ze specjalizacją na trzecim roku z “reklamy i promocji”, mogę na drugim stopniu studiów wybrać specjalistyczny kierunek taki jak “Nowoczesne metody wywierania wpływu” i to tam nauczę się o neuromarketingu, a może i nawet napiszę pracę magisterską z tego tematu.

A co z tym zarządzaniem?

Hola, hola, zarządzanie miało być na drugim stopniu studiów, a tu proszę – “Zarządzanie zasobami ludzkimi”! No to od początku.

Jak już wspominałem, nauki o zarządzaniu powinny być dostępne tylko na drugim stopniu studiów. Dzięki temu, pozbylibyśmy się ludzi w wieku 23 lat, którzy kończąc kiepską szkołę na kierunku “zarządzanie”, wyobrażają sobie, że zasiądą za chwilę w fotelu prezesa spółki międzynarodowej. No, duży musi być ten fotel, bo rocznie ładne parę tysięcy takich marzycieli kończy uczelnie i nie potrafi pracować na stanowisku niskiego szczebla, aby zdobyć jakiekolwiek doświadczenie. Uważam, że dopiero ktoś kto kończy dany kierunek studiów z daną specjalizacją, powinien mieć możliwość zdobyć dodatkową wiedzę z zarządzania, aby stać się materiałem na potencjalnego menedżera.

Zarządzanie zasobami ludzkimi to jednak trochę inny temat – to są dwa odrębne zestawy kompetencji i dwa zupełnie inne zestawy zadań w danym przedsiębiorstwie. Bycie liderem po takim Zarządzaniu, o którym było przed chwilą, wymaga głównie umięjętności miękkich i to na bardzo wysokim poziomie. Lider, menedżer, kierownik, właściciel firmy – każdy z nich musi umieć analizować pracę pracownika, dawać mu feedback, umieć go wyszkolić, pokazać mu kierunek, zmotywować do pracy, czy na podstawie pracy jednostki lub grupy, podejmować rozmowy z innymi liderami, którzy są mu podlegli, albo są na jego poziomie, albo jeszcze są nad nim. Taki lider musi też wejść wyżej i podejmować decyzje dla całej grupy pracowników, np. działów swojej firmy, czy podgrup w swoim dziale, w którym jest szefem. To on podejmuje decyzje dot. twardych danych, np. co zrobić z problemem zwalniania się ludzi z powodu niskich premii. On – jeśli jest dostateczne wysoko – podejmuje decyzje dot. współpracy z innymi podmiotami, podpisujemy umowy handlowe i wiele innych. To jednak nie on dba o obieg dokumentów pracowniczych, nie on podejmuje się podstawowej interpretacje prawa dot. stricte pracowników, to nie on przegląda codziennie powiadomienia w aplikacji do zarządzania zasobami ludzkimi, aby sprawdzić komu kończą się badania okresowe, ani to nie on pilnuje tego czy firma ma odpowiednio dużo pracowników i czy nie wymaga dodatkowych rekrutacji, przesunięć zatrudnień czy innych czynności związanych stricte z całością pracowników w przedsiębiorstwie. Nie zarządza zasobami ludzkimi, tylko podległym mu całym obszarem.

Ok, poniżej dam przykład nauczania “Zarządzania zasobami ludzkimi”, aby jeszcze bardziej zobrazować kompetencje takiej osoby i wykazać różnicę między “Zarządzaniem” ogólnym, a tym wspomnianym wyżej.

Wyobraźmy sobie Uniwersytet Ekonomiczny według mnie

Mój syn mógłby na takim uniwersytecie być studentem Wydziału Rynkowości i uczyć się na kierunku “Rynek Pracy”, a na trzecim roku studiów specjalizować się w “Zarządzaniu zasobami ludzkimi”. A nie jakieś tam studia z Zarządzania na jednej z popularnych uczelni, a potem udawana specjalizacja “Zarządzanie zasobami ludzkimi”, gdzie i tak musiałby zaliczyć wszystkie możliwe przedmioty kierunkowe, nawet te kompletnie mu do niczego niepotrzebne, ponieważ zgodnie z klasyfikacją, specjalizacja ta jest wspomnianym “Zarządzaniem”. A że nikt nie wie na czym ono polega, uczy się studentów każdego elementu jaki tylko może ewentualnie się przydać, a nie tego co będzie naprawdę potrzebne.

A czego powinien nauczyć się mój syn na takim kierunku i potem na takiej specjalizacji? Ano przede wszystkim powinien nauczyć się w pierwszej kolejności Podstaw Rynkowości i wszelkich mechanizmów oraz wskaźników ogólnych używanych w tej dziedzinie nauki. Następnie powinien nauczyć się podstaw Rynku Pracy, czyli tego jak funkcjonuje bezrobocie, jak zmienia się ten rynek pracy w zależności od sytuacji politycznych, emigracji i imigracji, a także jak i kiedy funkcjonuje rynek pracodawcy a kiedy rynek pracownika. Powinien nauczyć się jak w danej sytuacji gospodarczej, przedsiębiorstwo powinno zachowywać się w stosunku do pracowników stałych i nowych. Kiedy bardziej opłaca się zwalniać i zatrudniać, a kiedy utrzymywać. Powinien nauczyć się jakie są uniwersalne środki dbania o pracowników oraz jak wygląda prawo pracy i prawo cywilne w kwestii umów cywilno-prawnych. Jakie w ogóle są rodzaje umów i czym się charakteryzują oraz jak wygląda kwestia wypadków w pracy – odpowiedzialności pracodawcy i pracownika. To co powinien wiedzieć każdy studiujący Rynek Pracy, obojętnie czy będzie zajmował się rekrutowaniem i utrzymywaniem pracowników w przedsiębiorstwie, czy będzie stricte zajmował się zarządzaniem wolumenem pracowniczym w tejże firmie.

Mój syn po pierwszym roku nauki o Rynkowości i drugim roku nauki o Rynku Pracy, podczas trzeciego roku, uczyłby się już tylko swojej specjalizacji, a gdyby to faktycznie było “Zarządzanie zasobami ludzkimi”, to uczyłby się jak sprawnie zarządzać pracownikami firmy pod kątem administracyjnym i logistycznym. Uczyłby się zarządzania ilościami pracowników w stosunku do pracy jaka jest do wykonania i godzin w jakich pracuje przedsiębiorstwo. Zgłębiałby zachowania pracowników w określonych sytuacjach i jak na nie reagować poprzez środki materialne i niematerialne. Uczyłby się nie tylko prawa pracy i części prawa cywilnego, ale zdobywałby też wiedzę o tym jak korzystać z konkretnych zapisów tych kodeksów i czego przestrzegać w swojej pracy, aby nie narazić ani pracowników ani pracodawcy na problemy prawne. Uczyłby się tego jak wygląda obieg dokumentów pracowniczych, jak wyglądają wymogi szkoleniowe, np. BHP czy RODO, czym są badania okresowe dot. zdolności pracownika do pracy, czym różni się zatrudnienie osoby niepełnosprawnej od osoby sprawnej i wiele więcej z pracy człowieka, który miałby zarządzać zasobami ludzkimi.

I tu przypominam znów, że to nie jest część “Zarządzania” ogólnego. Nauki o zarządzaniu to nauki dot. zarządzania firmą, grupą osób, działem, a w tym cały szereg umiejętności miękkich, czyli zupełnie inny zakres niż “Zarządzanie zasobami ludzkimi”.

Podsumujmy

To tylko moje marzenie, ale bardzo bym chciał aby zacząć rozumieć pewne rzeczy tak, jak one same chcą aby je rozumiano. Nawet na stronie internetowej Polskiego Naukowego Towarzystwa Marketingu, w ich kodeksie, widnieje zapis “Nauka o marketingu”.

Czy mam rację w moich przemyśleniach? Mam tyle racji, ile osób się ze mną zgodzi i tyle, ile osób przekonam. Przekonałem Cię?

Udostępnij ten wpis na swoich mediach społecznościowych i rozpocznij dyskusję!