Poglądy.
Wróćmy jednak na chwilę do mojego trzeciego imienia – strzelam, że pierwsza Twoja myśl była taka, że ten Kamil to na pewno jest bardzo wierzący skoro o tym mówi i na dodatek dał to imię swojemu synowi, ale nic bardziej mylnego. Co prawda, gdy byłem nastolatkiem, można było tak powiedzieć, lecz dodam, że moim pierwszym imieniem jakie wybrałem do bierzmowania był Monitor a drugim Ocean. Tak, dla jaj. Dopiero trzecim wyborem, gdy ksiądz stwierdził, że jestem nienormalny, stał się wspomniany Michał. ALE! Nie było dla mnie ważne, aby był to po prostu Święty Michał lecz konkretnie Archanioł Michał. No bo ej, miał ognisty miecz i był kozakiem, tak? Był to też pewien symbol mojej przemiany. We wspomnianym czasie byłem lektorem i raz nawet spędziłem weekend w seminarium, bo brałem pod uwagę bycie bardzo katolickim katolikiem. Jeszcze gorzej zabrzmi, że byłem tam z innym lektorem i że tak mi sprano mózg, że ledwo pamiętam te 2 dni. Pamiętam jedynie, że czułem się jakbym spędził tam lata i wyniosłem stamtąd tylko jedną naukę – że świat jest zły. Nawet wspomniany ksiądz śmiał się z mojej nagłej świętości i modlenia się do cheesburgera z MCD, aby podziękować za te plastikowe dary stwórcy, a jak zakrywałem oczy, żeby nie widzieć krótkiej spódniczki koleżanki z ławki obok, tarzał się ze śmiechu. Tak, dobrze kombinujesz – nie jest już księdzem i ma rodzinę, ale nadal jest wierzący i oddany sprawie, lecz trochę bardziej po swojemu. A co z tą moją przemianą? Bo to nie ta, którą zawdzięczałem seminarium, tylko ta, którą zawdzięczałem swojemu umysłowi. Z mszy na mszę, czytając lub słuchając raz stary, raz nowy testament, zacząłem wątpić w logikę i mądrość tej religii. Zauważyłem, że katolicy są… złymi ludźmi. Wierni słuchali głównie Starego Testamentu, powielali myślenie w jego stylu, a za nic mieli nauki Jezusa. Co z tego, że mesjasz kazał się kochać i być dla siebie dobrymi ludźmi? Kamień w dłoń i skoro Bóg jest zazdrosny, surowy i osądza ludzi za ich czyny, to heja, dawaj, my też możemy! Przerażało mnie to – nienawiść do innych ludzi, szczególnie z powodu ich inności, napędzała głównie tych, pod których brodami trzymałem paterę, żeby im przypadkiem Ciało Boże na podłogę, z przepełnionych chamstwem ust, nie wypadło. Mało tego, słuchałem tego Słowa Bożego i zauważyłem, że chrześcijaństwo celowo pomija jedno z przykazań bożych, że w całej Biblii nie ma żadnej innej modlitwy niż “Ojcze Nasz”, a kult trzyosobowego boga został wymyślony przez zwykłych ludzi na jednym z soborów watykańskich, a nie wynika wprost z tego, co znajduje się w tej “świętej” księdze. Ach, dużo by mówić. I tak samo dużo wody upłynęło, aż w końcu znalazłem swoją drogę.
Jestem agnostykiem. Nie takim totalnym – uważam, że coś może być, ale nie wiadomo co i nie da się tego udowodnić. Nazywa się to agnostycyzmem słabym. Może też nie być nic, co można nazwać bóstwem, ale jestem za to przekonany, że świadomość nie znika. Gdy zmarł mój teść, trzyletniemu synowi powiedziałem, że wyruszył w cudowną podróż po bezkresie kosmosu. Nie płacze za nim, nie boi się – wspomina go często i mówi, że to dobrze, że ogląda gwiazdy i planety i że wszyscy kiedyś też do niego dołączymy. Nie trzeba religii, aby wierzyć w coś pięknego, a jeśli Bóg jest, to nie jest na pewno ani katolicki, ani islamski, ani żaden inny. Religii jest tak dużo, że na pewno żadna nie ma racji – warto więc być dobrym człowiekiem, tak po prostu.